17 listopada, 2020

Kolejny dyżur, środek nocy, dziwna cisza… na ścianie zegar głośno tyka, wskazówki życia i śmierci odmierzają czas inaczej…

….słychać szum tlenu, który w zwiększonym przepływie wspomaga oddech śpiących. Jednostajnym ruchem pracują respiratory. Co jakiś czas włącza się kontrolka urządzeń medycznych. Na monitorach zapisy pracy serca , oddechu, ciśnienia, saturacji… charakterystyczny szelest kombinezonów w których pracujemy. …z odległej sali męczący suchy kaszel… tu bliżej jęk chorego przez sen… Kroplówki,  zastrzyki …gorączka , pragnienie, poty, ból,  ogromna niemoc, w której wypicie herbaty jest wysiłkiem ,nie mówiąc o wyjściu do toalety ….

U cierpiących pojawia się  lęk, agresja, apatia, zwolniony tok myślenia, brak rozumienia… Chcesz pocieszyć, uśmiechasz się i po chwili rozumiesz, że chory widzi tylko twoje oczy… Białe postacie w kombinezonach. Zasłonięte twarze maskami, zasłonięte ręce… Walczysz o zdrowie  razem z każdym chorym , próbujesz pomagać… patrzysz, jak się zmieniają i odchodzą…. Część przegrywa walkę z maleńkim wirusem….

Epidemia, pandemia – słowa do niedawna znane tylko z książek czy kartek historii.  Podziwiamy wielkich świętych i zwykłych ludzi  jak z narażeniem życia służyli chorym, często płacąc najwyższą cenę miłości. Nie przypuszczaliśmy, że emocje i dylematy tamtych dni, staną się naszym udziałem.

Dzisiaj inaczej czytam historię epidemii cholery sprzed 150 lat…

Opustoszałe wiejskie drogi, przytłaczająca cisza. Pustka, tylko gdzieś przebiegnie wychudzony pies ze skulonym ogonem, szukając czegoś do jedzenia, jakaś otulona derką postać przemknie chyłkiem między opłotkami… Milczący strach jak mgła otula domy i ludzi … tylko co jakiś czas powietrze przebije krzyk i lament zduszony przerażeniem. … Twarze otulone szmatami, szybkie znaki malowane węglem na drzwiach. Tylko szalony zaryzykuje wejście… … Zaraza. A za drzwiami naznaczonymi czarnym krzyżem rozpacz, głód i samotność – całkowite opuszczenie. Ledzie wiedzą, że namalowany znak zamyka im wyjście mocniej niż zamek i klucz. Są naznaczeni. Jeśli wszystko minie i przetrwają – będą wolni a jeśli nie ..to za jakiś czas wywiozą ich na osobny cmentarz a resztę dobytku spalą…

W taką rzeczywistość wszedł Edmund Bojanowski, schorowany człowiek. Nie był lekarzem. Nie znał się na zarazkach i epidemiologii. Wiedział jedno – w tych domach są niedożywione i przestraszone małe dzieci. A głód i lęk zabija tak samo jak choroba. Wiejskie błoto, ciężka torba na ramieniu i ludzki strach nie zatrzymały go przed przekroczeniem zarażonego progu. Wraz z otwarciem drzwi wchodziło do domu światło nadziei….

Epidemie cholery powracały w ciągu kolejnych lat. Na pomoc zarażonym poszły też córki duchowe Edmunda. W dzienniku czytamy, jak z ojcowską dumą, zapisywał ich gotowość do służenia nawet po ofiarę z własnego życia. Aby właściwie ocenić tamte sytuacje, należy sobie uświadomić czym była cholera. To choroba biedy i brudu. Biegunki bez końca, o wyglądzie wody z ryżem, prowadziły do dużego odwodnienia i osłabienia. Wycieńczony człowiek nie miał siły wstać ze swego posłania. Leżał w wymiotach i odchodach. Nie było pampersów, rękawiczek, środków dezynfekcyjnych, mydła…

Siostry nie były pielęgniarkami, ale pouczone przez Założyciela wiedziały, że trzeba zadbać o higienę, wyczyścić posłanie, umyć chorego, cierpliwie podawać płyny łyżeczką do ust, zapewnić chociaż odrobinę ciepła. I tak, dzień za dniem, chałupa za chałupą… od wsi do wsi. Do tego jeszcze opieka nad małymi dziećmi i ubogim gospodarstwem chorych, aby było z czego żyć gdy przejdzie zaraza… Edmund pisał: „tam gdzie były siostry nikt nie umarł”. Tylko Bóg zna cenę tej pomocy.

Inna rzeczywistość

Powoli przesuwają się świadectwa przeszłości… obrazy nakładają na dzisiejszą rzeczywistość coraz bardziej prawdziwe….

Nowa epidemia przyszła nie wiadomo kiedy. W innych odsłonach i innych realiach. Wspominając pierwsze miesiące tego roku, myślimy o coraz bardziej niepokojących wiadomościach na temat Koronowirusa, o zatrważających obrazach, często sprzecznych, niezrozumiałych. Lawina informacji, powodująca narastające poczucie zagrożenia i paniki przed nieznanym. W odpowiedzi na nie ujawniły się sprzeczne postawy. Z jednej strony lęk przed zarażeniem, przed chorobą, śmiercią, przed ludźmi mającymi kontakt – lęk aż do fobii i izolacji od wielu miesięcy. Z drugiej zaś strony bagatelizowanie, łamanie wszelkich zaleceń, podważanie informacji o chorobie. Prawdziwy chaos!

I nagle z dnia na dzień znaleźliśmy się w innej rzeczywistości… Choroba Covid19 nie omija klasztornych murów. Nieznany lęk wcisnął się we wspólnoty wraz z wysoką gorączką, kaszlem, bólem, osłabieniem. Pojawiło się ryzyko śmierci…

Świat się zmienił. Życie się zmieniło – a my?

Ten czas jest darem Pana – trudnym darem… To On jest Panem świata i historii. Jeżeli chce, abyśmy doświadczyli czasu epidemii, to jest w tym jakiś sens… Patrząc przez okno na roześmianą grupę chłopców z deskorolkami, myślę – to inny świat …

Nasuwa się refleksja nad pytaniem: czy kocham Boga i ludzi bardziej niż swoje życie i zdrowie? Czy mam odwagę na jedną szalę postawić wszystko? Czy potrafię z pokojem w sercu zaufać Bogu?

Koleżanka powiedziała mi jednego dnia, ty się nie musisz bać bo masz TAKIEGO OBLUBIENCA. A może Bóg powołał nas na ten czas?

„Nie lękaj się żyć dla miłości – dla tej miłości warto żyć”… Chodzą mi po głowie słowa piosenki. W kaplicy cisza, ale ja słyszę pracę respiratora i ostatni oddech odchodzących… Widzę rozgorączkowane oczy i niepokój tych, którym brak tlenu… Myślę o rodzinach, które nie miały okazji się pożegnać … telefonach pełnych udręki o najbliższych… Przed oczami stają mi zmęczone twarze odciśniętymi śladami masek i przyłbic.

Wszyscy wypełniają przestrzeń kaplicy. Dobrze, Ukochany Boże, że masz wielkie Serce – oni wszyscy się w nim pomieszczą… A ja dziękuję, że mogłam jeszcze jeden dzień pomagać…

 

 ▲ Początek artykułu ▲ 

s. M. Radosława Turek
pielęgniarka